środa, 18 stycznia 2017

Najlepsze koreańskie kosmetyki dla każdego typu cery

Powracam na bloga po zawstydzająco długiej przerwie z nowymi tematami, które może jeszcze kogoś z Was zainteresują. Choć minęło trochę czasu nie przestałam używać koreańskich kosmetyków, a na nasze szczęście rynek koreańskich kosmetyków w Polsce nieco rozwinął się od 2014 roku. Wówczas były one dostępne w dwóch sklepach internetowych po dość wysokich cenach i jako nastolatka musiałam wiele razy trochę poczekać, aby uzbierać pieniądze na zakup dobrego serum czy kremu BB, aczkolwiek okazało się to dla mnie mimo wszystko dobrą inwestycją, bo dziś jako dwudziestolatka nie muszę walczyć z trądzikiem, zapchanymi porami czy wągrami. Obecnie wiele znanych drogerii internetowych wprowadziło możliwość internetowego zakupu azjatyckich specyfików, również sklepy stacjonarne poszerzyły o nie ofertę. Dodatkowo wiele z nich wystawionych jest w bardziej przystępnych dla młodej osoby cenach. Dziś, mając już pięcioletnie doświadczenie w zakupie dobrych i mniej dobrych koreańskich preparatów do pielęgnacji wybiorę dla Was moich faworytów, którzy sprawdzą się praktycznie przy każdym typie cery i pomogą w dbaniu o wygląd.



Holika Holika Aloe 99% Soothing Gel
Zawsze żyłam w przekonaniu, że jeżeli jeden kosmetyk ma spełniać kilka funkcji to zapewne nie spełni żadnej. Jak bardzo się myliłam pokazał mi właśnie ten żel. Od kiedy tylko zobaczyłam pierwszą reklamę Park Shin Hye podkładu Holika Holika wiedziałam, że jest to marka którą będę musiała przetestować i do dziś nie udało im się zawieść mnie jakimkolwiek produktem. Żel ten jest wielofunkcyjny - do twarzy, włosów i ciała. I naprawdę każdą swoją rolę spełnia idealnie. Obecnie kończę drugą jego tubkę, ponieważ nie wyobrażam sobie dnia żeby go nie użyć. Świetnie działa na twarz, wchłania się w ciągu 5 minut, a skóra po nim jest gładka i rozjaśniona. Pomaga na spierzchnięte, popękane usta oraz ręce (wiem, bo należę do osób, które zawsze zapominają o użyciu balsamów i kremów do rąk w zimie). Fajnie nawilża skórę głowy, ale również zmiękcza końcówki włosów i ułatwia rozczesywanie. Dodatkowo, w ramach ciekawostki - pomoże również na opryszczkę, wypróbowałam go ostatnio. Jak wiadomo sam aloes pomaga w jej gojeniu, a nałożenie tego żelu na jedną noc sprawia, że rano jest już ona prawie niewidoczna. Jest to obecnie mój absolutny faworyt, nadaje się dla każdego i można kupić go w internecie w bardzo dobrej cenie (około 32 zł).





IT'S SKIN Power 10 VC Effector Serum
Moje pierwsze serum "z wyższej półki" i chyba jeden z moich najlepszych zakupów. Z początku zamówiłam je z przekonaniem, że "wybladzi" mi twarz w związku z dużą zawartością witaminy C, jednak zamiast tego rozjaśniło wszelkie przebarwienia i zwęziło mi pory, co z czasem okazało się jeszcze lepsze. Przydatne niezależnie od pory roku, szybko się wchłania i starcza na długo, chyba przede wszystkim dzięki mądremu dozownikowi w formie pipetki. Przy regularnym stosowaniu pozwala uporać się z przebarwieniami i zatkanymi porami. Niektórzy mogą być przekonani, że witamina C wysusza skórę, jednak ja jako osoba z suchym typem cery jestem przykładem na to, że przy równoczesnym używaniu kremów nawilżających nie ma na to szans. Serum IT'S SKIN kosztuje 60-70 złotych.




Smoothie Peeling Gel Holika Holika
Kolejny sukces Holika Holika, jedyny peeling po użyciu którego nie czułam się jakbym zdrapała sobie całą skórę z twarzy. Ma konsystencję galaretki, ślicznie pachnie i nie podrażnia twarzy. Znajdują się w nim dość grube ziarenka ale w połączeniu z żelem peeling jest bardzo przyjemny, dobrze usuwa martwy naskórek i nie pozostawia efektu zaczerwienionej, wyschniętej skóry. Idealny dla każdego, zwłaszcza dla osób, które nie lubią tego etapu oczyszczania twarzy. Koszt tego peelingu wynosi około 40 złotych.






Holika Holika Green Tea Egg Soap
Kolejny produkt od Holika Holika, (powinnam chyba upomnieć się im o zapłatę za taką pozytywną reklamę), ale każdy kto wypróbuje jednego z tych kosmetyków zapewne przyzna mi słuszność w zaufaniu do tej firmy. Kolejny produkt wygląda dość nietypowo, bo wyglądem przypomina opakowane kurze jajka. Pomysł dość oryginalny, ale sam produkt również. Te dwa "jajka" w opakowaniu to mydła, od których co wieczór zaczynałam rytuał zmywania makijażu. Nie przesuszały skóry, ładnie pachniały i dobrze usuwały resztki kremu BB. Starczają na bardzo długo, bo jedno opakowanie miałam u siebie prawie pół roku. Z całej kolekcji jajko-mydeł najbardziej polecam te z zielonej herbaty, bo najlepiej zmywają makijaż i przy okazji "wyciszają" zmęczoną skórę po całym dniu makijażu i wszystkich zanieczyszczeń z którymi miała styczność. Koszt to około 38-40 zł, jednak jak wspominałam jest to bardzo opłacalny zakup.

LIOELE Pore Cleaning & Tightening Mask

Nietypowa maseczka w kolorze szarym, o gęstej konsystencji, która świetnie ożywia skórę. Niezależnie, czy Twoja buzia jest zaczerwieniona w strefie T czy niespodziewanie na Twojej twarzy pojawił się pryszcz, 15 minut z tą maseczką na twarzy potrafi zdziałać cuda. Dzięki wyciągowi z grapefruta twarz staje się znacznie jaśniejsza, co cieszyło mnie, gdy dążyłam do bladej, porcelanowej skóry, a poza tym znacznie gładsza. Ta maseczka Lioele idealnie nadaje się przed nałożeniem makijażu, aby uzyskać efekt jasnej, miłej w dotyku twarzy lub wieczorem, aby wyczyścić pory, a rano nie czekała na nas przykra niespodzianka w postaci krostki. Kosztuje około 45-50 zł, ale jest warta swojej ceny. Ostrzegam, że należy dobrze zamykać wieko pojemnika, bo zdarza jej się zaschnąć, lecz przy wymieszaniu z kilkoma kroplami wody wciąż nadaje się do użytku.


To tyle jeśli chodzi o moje ulubione kosmetyki, które nadają się dla każdego. Czy znalazły się wśród nich produkty, których używałyście? A może macie inne preparaty, które mogłybyście polecić? Dajcie znać w komentarzach. Do następnego :)

sobota, 19 kwietnia 2014

Makijaż w stylu ulzzang

Dziś pokażę Wam w jaki sposób stworzyć makijaż w stylu ulzzang (z koreańskiego, tłumacząc dosłownie - najlepsza twarz). Ulzzang to termin odnoszący się do młodych Koreańczyków o atrakcyjnym wyglądzie, którzy dodatkowo śledzą pewne trendy i aktualną modę. Ulzzang często startują w różnorakich konkursach internetowych, mających na celu wybrać ową ''najlepszą twarz''. Wiele z nich korzysta ze znanej koreańskiej strony - Cyworld, publikując swoje zdjęcia na bieżąco. Dodatkowo pracują jako modelki i modele dla znanych koreańskich magazynów i marek. Ulzzang charakteryzuje przede wszystkim mała, blada twarz, soczewki circle lenses, drobna budowa ciała i delikatny makijaż.



Na początek pragnę podkreślić, że rodzajów makijażu ulzzang jest naprawdę sporo. Z kolorowymi cieniami, ciemnymi cieniami, z kreską a'la puppy eyes, kolorowymi linerami i tak dalej. Grzebiąc w internecie można nieco się w tym pogubić, ale też znaleźć maaaasę pomysłów. Ja zdecydowałam się przedstawić Wam dość optymalną, nieco ułatwioną wersję tego makijażu, tak, aby przy pomocy paru kosmetyków i przyborów udało się Wam go odtworzyć. Możecie uznać, że coś Wam w nim nie odpowiada, ale to dlatego, że na przykład - spotkaliście się z innym makijażem ulzzang, nieco odchodzącym od tej konkretnej koncepcji. Sama nie przypominam ulzzang i nie mam iście ''lalkowatej'' urody, aczkolwiek postaram się mimo wszystko przekazać Wam wyraz tego makijażu. Czego będziemy potrzebować?


1. Krem BB lub dobry, jasny podkład. W moim wypadku jest to krem Dollish Vita Vita BB z SPF25.
2. Białe cienie do oczu lub biała kredka.
3. Liner, w zależności od wygody - w pędzelku lub mazaku, liczy się, aby łatwo i płynnie się nim posługiwało
3. Szminka w dowolnym odcieniu różu lub czerwieni (sama zastosowałam drugą opcję)
Dodatkowo: zalotka, circle lenses balsam do ust i błyszczyk.

Krok pierwszy:  Nakładamy na buzię krem BB, (nie przesadzając z ilością) aby pokryć wszelkie niedoskonałości, rozjaśnić i poprawić koloryt naszej cery.

Krok drugi: Nakładamy biały cień na oczy zgodnie ze wskazówkami na zdjęciu. Największa ilość powinna skupiać się przy kanalikach łzowych i na dolnej części powieki. Ten trik ma na celu przede wszystkim optyczne powiększenie naszych oczu.

Krok trzeci: Rysujemy na górnej powiece kreskę, starając się, aby była ona jak najbliżej linii rzęs. Ogólnie wszystko robimy tak samo jak przy codziennym używaniu linera z tym, że zamiast unosić końcówkę kreski ku górze, opuszczamy ją ku dołowi. Kończymy kreskę w połowie dolnej powieki w miejscu, w którym zaczyna się biały cień. 

Krok czwarty: Używamy zalotki (opcjonalnie). Następnie tuszujemy górne i dolne rzęsy. Najlepiej robić to tuszem, który nie tworzy grudek, wówczas unikniemy sztucznego i nieco tandetnego efektu. 

Krok piąty: Nakładamy na usta nieco balsamu lub bezbarwnej pomadki. Następnie korektor lub krem bb, aby wtopiły się one w kolor naszej skóry. (Pierwsze zdjęcie po nałożeniu balsamu, drugie po nałożeniu kremu bb)

Krok szósty: Nakładamy szminkę lub błyszczyk bliżej wewnętrznej części warg. Rozsmarowujemy  ją patyczkiem higienicznym, wacikiem lub palcem delikatnie ku dołowi. W ten sposób tworzymy efekt tzw. gradient lips. W zależności od ilości szminki i sposobu rozsmarowania możemy uzyskać bardziej intensywne usta. Ja postawiłam na nieco delikatniejszy i naturalny ich rodzaj.

Krok siódmy: Jeśli posiadamy circle lenses zakładamy je, aby jeszcze mocniej powiększyć nasze oczy. Zakładamy bluzkę z uroczym futrzakiem, ewentualnie coś z koronką lub falbanką i volia - ulzzang look gotowy!


Mam nadzieję, że dzisiejszy post będzie dla Was przydatny, zainspiruje do większej kreatywności z makijażem i da trochę zabawy przez najbliższy tydzień wolnego. Wesołych świąt wielkanocnych i mokrego poniedziałku!

niedziela, 13 kwietnia 2014

Za gruba na Koreę?

Dziękuję Wam za miłe słowa pod pierwszym wpisem na blogu. Opcja ''obserwuj'' jest już dostępna (przepraszam, że tak długo, ale ostatnie dni były dla mnie dość intensywne). Dziś chciałabym poruszyć temat koreańskiego kanonu piękna - nie skupiając się na jego ogólnych cechach, gdyż było to omawiane milion razy na różnych blogach, stronach i filmikach, a na jednym, specyficznym aspekcie, który zwraca uwagę koreańskiego społeczeństwa - sylwetce.


Kult szczupłego, wyrzeźbionego nie jest dla nas już niczym obcym. Z każdego bilbordu spogląda na nas piękna, chudziutka pani z długimi włosami, nienaganną cerą i uroczym uśmiechem. One size staje się coraz popularniejszy zarówno w sklepach internetowych jak i sieciówkach. Sklepy manipulują rozmiarami, wpinając metkę 38 do rozmiaru 36. Skala anoreksji i bulimii na całym świecie wzrasta. Zaburzenia odżywiania stają się chlebem powszednim wśród młodych dziewcząt i kobiet. Siłownie i dietetycy zbijają fortunę, a kompleksy kobiet pogłębiają się. Podejrzewam, że z roku na rok presja szczupłego ciała będzie coraz większa, a my powoli każdy we własnym tempie będziemy jej ulegać zarówno w sposób zdrowy, poprzez racjonalne ćwiczenia, jak i sięgając po niebezpieczne i radykalne środki. Jednak pytanie brzmi - czy dosięgniemy kiedyś w tej obsesji poziomu Koreańczyków? Tak, drogie Panie, da się patrzeć jeszcze surowszym okiem na swoją sylwetkę. Da się skrytykować Beyonce, uznawaną powszechnie za symbol pożądania i kobiecego ideału za (o ironio) zbyt grube uda. Britney Spears, ''księżniczka'' i swego rodzaju ikona popu również nie może cieszyć się łaskawymi komentarzami ze strony naszych przyjaciół z Azji Wschodniej (źródło)


Korea Południowa od zawsze celowała w perfekcjonizm. Wyfotoszopowane, wychudzone modelki Koreanki zinterpretowały jako cel, do którego bezustannie muszą dążyć. Sądzisz, że Twoja mama jest surowa? O ile nie wyśmiała Cię i nie powiedziała Ci wprost, że jesteś brzydka i pora zabrać Cię do chirurga plastycznego, aby dokonać paru korekt twarzy; nie wykupiła serii drakońskich treningów z trenerem ani zastrzyków odchudzających - nie masz prawa narzekać. Tak, takie sytuacje są na porządku dziennym w Korei. Azjatyckie BMI znacznie różni się od naszego, przede wszystkim przez wzgląd na wzrost i drobniejszą budowę. Jednak mimo wszystko typowy pan Koreańczyk nie ukryje drwiącego uśmiechu jeśli pochwalisz mu się, że ważysz 60 kg (lub wyżej), nawet jeśli jesteś Polką i Twój wzrost znacznie różni się od wzrostu jego żony. Pewne warunki w sprawie piękna muszą być zachowane. Dlatego też Miranda Kerr (53 kg) czy Amanda Seyfried (49 kg) zawsze będą cieszyły się popularnością wśród Koreańskich nastolatek, a Demi Lovato i Beyonce - niekoniecznie. 


W tym miejscu pojawić może się pytanie - po co? Na co komu to wszystko? Katorżnicze diety, operacje odchudzające nogi i ramiona (tak, Koreanki namiętnie pozbywają się mięśni nóg poprzez takowe), wielogodzinne ćwiczenia, czy głodówki. Odpowiedź jest dość prosta. Dawno temu utarł się już stereotyp chudej Azjatki, więc gdy pojawia się ktoś wyglądający wbrew niemu natychmiast traktowany jest jak wszystko co nowe i nieznane - nieco złowrogo i z oburzeniem. Albo pasujesz, albo nie. Albo odpowiadasz pewnym standardom albo nie. Koreańczycy są przekonani o swoim szybkim metabolizmie (który oczywiście istnieje) oraz zdrowej kuchni, więc wszelki tłuszczyk jest u nich oznaką najzwyklejszego lenistwa i złej diety. Oczywiście jest w tym trochę prawdy, jednak tak samo jak nie każdy czarnoskóry będzie miał duże usta i śnieżnobiałe zęby, tak nie każda Azjatka będzie szybciutko zrzucać zbędne kilogramy. Wodorosty, kimchi, i owoce morza zapewne są sporym ułatwieniem w diecie, jednak jeden typ posiłków nie odchudzi wszystkich ludzi na świecie. Należy pamiętać, że dla koreańskiego społeczeństwa wygląd to kluczowa sprawa. Wpływa na to, czy znajdziesz sobie męża (tak, panowie baaardzo zwracają uwagę na figurę swojej przyszłej wybranki), dobrą pracę, i ogólnie rzecz biorąc czy Twoje życie będzie pasmem porażek czy ogromnym sukcesem. Dlatego koreańscy rodzice w pełni wierząc i rozszerzając to przekonanie na kolejne pokolenia zostawiają krocie w klinikach i ośrodkach medycyny estetycznej, chcąc zapewnić pociechom szczęśliwą przyszłość.



Korea nie lubi mówić głośno o problemach z odżywianiem, nawet jeśli problemy te z roku na rok coraz bardziej rosną. W latach 70 w Korei kształtne kobiety były uznawane za bardziej pociągające seksualnie - mogące urodzić zdrowsze dziecko i lepiej pełnić rolę matek i pań domu. Sprawa diametralnie zmieniła się w 1990 roku, kiedy to nastąpił proces demokratyzacji. Badania nad zaburzeniami odżywiania rozpoczął parę lat temu doktor Kim Joon Ki. Wśród 200 przebadanych pacjentek ponad połowa cierpiała na anoreksję, a druga połowa wskazywała objawy bulimii. Jednak jego książka ''Chcę jeść, ale chcę chudnąć'' nie cieszy się zbyt wielką popularnością na rodzimym rynku. Edytorka koreańskiego oddziału magazynu Ceci, popularnego wśród kobiet w wieku 18-25 lat mówi ''Ubrania szyte są w jednym, uniwersalnym rozmiarze tak, aby tylko chude dziewczyny wyglądały w nich dobrze. Ich twórcy sądzą: grube dziewczyny nie mogą nosić naszych ubrań, zniszczą renomę firmy''. Han Son Naam z firmy zajmującej się reklamą i marketingiem mówi: '' Wiem, że to nie jest dobre, ale w końcu to moda. Wszystko ma swoją cenę. Tracisz zdrowie, by stać się szczuplejszą.'' Korea zapewne przez kilka bądź kilkanaście lat nie będzie chciała dokładnie przyjrzeć się temu problemowi, choć pojawiły się już próby zmierzenia się z nim. Drama ''Heartstrings'' bardzo powierzchownie dotknęła problemu bulimii. Obsesji związanej z wagą przyjrzał się też jeden z odcinków popularnej koreańskiej serii ''Love&War'' (odcinek z angielskimi napisami). Jest to jednak kropla w morzu koreańskiej nieświadomości. 


Koreańczycy nie boją się otwarcie krytykować. ''Chyba troszkę przytyłaś'' lub ''Może pora przejść na dietę?'' to tylko niektóre z uwag, jakie można usłyszeć z ich ust. Koreańscy idole również nie żałują sobie tego typu komentarzy, dokładając do nich nieco seksizmu.
Super Junior, Shindong  Jeśli ktoś musi schudnąć, powiem mu, że musi schudnąć. Zrzuć trochę z wagi, czemu nie zadbasz o siebie. Gdy tak mówię osoba może sobie pomyśleć ''i kto to mówi'' ale wówczas odpowiedziałbym ''Ja jestem chłopakiem, a Ty dziewczyną.''
Super Junior, Leetuk Naprawdę nie lubię grubych dziewczyn. Uważam, że nie dbają odpowiednio o swoje ciała. (Dodatkowo Leetuk znany jest z niewybrednego komenatrza na temat Suzy z MissA, mówiąc jej, że przed ich come backiem musi koniecznie zrzucić parę kilo).
Super Junior, Yesung Grubi ludzie to lenie.
Key z SHINee zapytał Nicole (zespół KARA) ''kiedy ty wreszcie schudniesz?''. Dziewczyna rezolutnie odpowiedziała mu, aby patrzył na jej twarz, nie ciało. Jednak później przyznała w wywiadzie, że było to dla niej bardzo nieprzyjemne usłyszeć coś takiego od chłopaka i wzięła sobie te słowa do serca. 
Równie niemiła sytuacja spotkała Sulli z girlsbandu f(x), kiedy to w programie ''Hello Counselor'' jeden z widzów zwrócił jej uwagę, mówiąc, że powinna zrzucić parę kilo z ramion i ud, później dodając, że wszystkie członkinie f(x) powinny ograniczyć swoją dietę. Na szczęście moja ukochana Amber stanęła w obronie swojej i dziewcząt zamykając buzię komentatorowi. 


Nie chcąc zakończyć dzisiejszego tematu pesymistycznie zaznaczam, że od każdej reguły są wyjątki. Chociażby T.O.P parę razy głosił, że Beyonce to jego ideał kobiety, mimo wielu odmiennych opinii na jej temat wśród Azjatów. Należy pamiętać, że dziewczyna jest najpiękniejsza, kiedy sama kocha i akceptuje siebie.. Nie możemy ślepo kierować się obecnymi trendami, płacąc za to później wysokie ceny zdrowia lub życia. Nie każda Koreanka musi być wychudzona, by wyglądać ślicznie. Nie każda Polka musi prezentować rozmiar 34. Jinkyung o której wspomniałam już wcześniej waży tyle, co przeciętna nastolatka i raczej nie podchodzi pod panujące cechy osoby pięknej w Korei. Ma urocze, nieco pyzate policzki, dlugie brązowe włosy a przy tym jej buzia jest śliczna, co często podkreślam zarówno ja jak i jej chłopak. 


Park Shinhye jest idealnym przykładem na to, jak świetnie kobieta może czuć się we własnej skórze. Dba o siebie, ćwiczy taniec, jednak nie głodzi się przy tym. Nawet gdy troszkę przytyje koreańscy internauci nie robią z tego wielkiej afery, zaznaczając, że wciąż jest piękna (przede wszystkim przez wzgląd na to, że Shinhye to naturalna piękność bez użycia skalpela). Równie inspirująca jest Demi Lovato, która parę lat temu przezwyciężyła zaburzenia odżywiania i powala swoim głosem na kolana. Dlatego patrząc na te panie nie zamierzam się zamartwiać i wciąż będę stosowała złotą zasadę - raz popraw sobie humor bieganiem, raz czekoladą. :)

wtorek, 8 kwietnia 2014

Zaczynamy! Troszkę o mnie, koreańskich kosmetykach i smakołykach.

Cześć Wszystkim! Zarówno tym którzy trafili tutaj przypadkiem (lub przez niezbadane działania przeznaczenia), ale i tym którzy jakoś usłyszeli bądź przeczytali gdzieś o moim blogu. Ostatni raz styczność z pisaniem takowego miałam szmat czasu temu, a więc nieśmiało, acz z nadzieją na znalezienie wielu ciekawych osób z podobnymi zainteresowaniami zaczynam ponownie. Nazywam się Paulina, mam osiemnaście lat, jakoś od trzech z nich interesuję się Koreą Południową i nic nie wskazuje na to, aby fascynacja ta miałaby się jakkolwiek zakończyć. Wszystko zaczęło się dość niewinnie, albowiem dzięki nudnym wakacjom i odkryciu strony z dramami, ale o tym może później. Uczę się w liceum, mam bzika na punkcie koreańskiego jedzenia, kosmetyków, muzyki i seriali. Nie ukrywam również, że uwielbiam k-pop i barwne postacie z nim związane. Od prawie roku przyjaźnię się z rodowitą Koreanką Jin Kyung. Mój blog nie będzie poświęcony tylko i wyłącznie jednemu aspektowi Korei, chciałabym opisywać tu wszystko, z czym będę miała styczność, a co będzie miało jakiś związek z nią. Dla kogo jest ten blog? Teoretycznie dla każdego. Zarówno dla osób które zaciekawione są poznawaniem innych kultur jak i dla tych, którzy darzą już specyficznym rodzajem miłości samą Koreę i jej skarby. Mam nadzieję, że to krótkie przedstawienie bloga choć odrobinę Was zaciekawiło i zachęciło do odwiedzenia mnie tutaj ponownie. :)

19 marca tego roku obchodziłam osiemnaste urodziny. Parę tygodni wcześniej moja wyżej wspomniana przyjaciółka zapytała mnie o dokładną datę na kakaotalk (koreański komunikator - aplikacja). Nie wyczuwając w tym nic niezwykłego, bez żadnych podejrzeń przypomniałam jej, spodziewając się videa z urodzinowym nagraniem (jak sama wcześniej zrobiłam dla niej śpiewając ''sto lat'' moim łamanym koreańskim) albo po prostu jakiejś miłej wiadomości tego dnia. Sporą więc miałam niespodziankę, gdy dzień przed moimi urodzinami przyszła do mnie paczka z Korei. 

W środku znajdował się zestaw do ozdobienia paznokci, trzy maseczki do twarzy, maseczka do ust, płyn przyspieszający suszenie pomalowanych paznokci, próbka kremu bb od skin 79, kubek ramenu, oraz trzy paczki różnych ciasteczek. Prezent był naprawdę przesympatyczny, sama zapewne miałabym spory problem z zakupieniem tego wszystkiego przede wszystkim ze względu na dostępność w Polsce, ale i koszty związane z przesłaniem paczki z zagranicy.


Wszystkie kosmetyki oprócz kremu BB pochodzą z firmy Etude House, baaardzo uroczej marki znanej zarówno wśród koreańskich nastolatek, jak i w Azji oraz coraz szerzej w Europie. W zestawie z linii ''Rose&Flowering nails'' znajdują się dwa lakiery - jeden w odcieniu ciemnego, głębokiego różu, oraz drugi, jasny i delikatny pudrowy. Istnieje również wersja z białym i czerwono-różowym lakierem, jednak ja widziałam ją tylko przeglądając strony internetowe i blogi. Nie byłoby w zestawie nic nadzwyczajnego, gdyby nie dołączony zestaw komplet koronkowych siateczek (nie orientuję się, czy tego typu rzeczy są dostępne i popularne w Polsce, ponieważ z reguły jestem wierna żelowym paznokciom). Zważywszy na to, że nie jestem tak rozeznana w sztuce ozdabiania paznokci w przeciwieństwie do Jin Kyung chwilę zajęło mi uświadomienie sobie, że koronka nie jest dodana tylko do stworzenia wzorku, a ma być w pełni przyklejona do płytki paznokcia. 
Co prawda zdjęcie nie oddaje tego najlepiej (dokładając do tego jeszcze moje mierne zdolności w malowaniu i klejeniu), ale efekt był całkiem ładny. Minusem jest to, że niektóre kawałki koronki (te, które kiepsko wycięłam) wyglądały nieestetycznie i dość prędko zaczęły odchodzić od płytki paznokcia. Jednak reszta dość dobrze i długo się trzymała pomimo polewania wodą i innych codziennych czynności. Do zestawu zawsze dołączone są dwa listki koronek po 14, łącznie 28. Jeśli wycina się je i dopasowuje z rozmysłem są dość wydajne. Co do olejku ''Help my finger'' pomijając jego przeurocze opakowanie, śliczną buteleczkę (naprawdę, kto tworzy tak piękne pakunki na kosmetyki?! nie wiem jak później je wyrzucę, nie będę miała serca) okazał się naprawdę pomocny. Może nie wysuszył paznokci w 3 sekundy, ale zdecydowanie przyspieszył ten proces, a dodatkowo wzmocnił cały zabieg malowania i zapewne dzięki niemu mogłam dłużej pocieszyć się tymi oryginalnymi pazurkami.

Jeśli chodzi o sheet masks póki co udało mi się wykorzystać tylko jedną z trzech różnych (cytrynowa, z bułgarskiej róży i z granatu). Cytrynowa, bo o niej mowa była naprawdę świetna! Pachniała jak prawdziwa cytryna, rozświetliła i rozjaśniła buzię, dzięki czemu zbladły wszelkie zaczerwienienia. Co do dwóch pozostałych postaram się użyć ich tak szybko jak możliwe i dać znać jak się spisały. 

Od dawna wiedziałam, że Koreanki uwielbiają maseczki wszelkiego rodzaju. Całonocne, na płachtach materiałowych, zmywalne, niezmywalne, do palców, włosów i tak dalej. Jednak wciąż byłam nieco zdziwiona gdy zobaczyłam wiśniową maseczkę do ust. Na początku byłam przekonana, że to dziwnie zapakowany błyszczyk, a jednak. Fenomen polega na tym, że te komicznie wielkie ''żelowe'' usta nakładamy na swoje własne na około 15 minut. Użycie podobne do sheet maski, z tym, że efekt po nałożeniu nieco bardziej zabawny. Ogólnie przyznaję, że maska pachniała bardzo słodko i ładnie (czego można spodziewać się po Etude House). Z reguły prawie wcale nie poświęcam ustom uwagi, dopiero kiedy już spierzchną lub popękają zaczynam używać jakichś balsamów, toteż dziwna w moim wypadku jest taka kuracja. Usta zrobiły się miękkie (efekt chwilowy), a ja przez resztę dnia odczuwałam na nich ten wiśniowy zapach, jednak poza tym nie odczuwam większych zmian.


Słodycze, które dostałam od Jin Kyung to choco-pie  (kor. 오리온 초코파이). Ciasteczka nie pochodzą co prawda z Korei (produkcję ich rozpoczęto w Ameryce), ale z tego co mówiła mi Jin Kyung są tam one baaardzo popularne. Składają się z dwóch czekoladowych warstw, pomiędzy którymi znajduje się biszkopt i pyszna, słodka pianka. Na zdjęciu oprócz czerwonego pudełka z oryginalnymi choco-pies jest żółte, odmiana  오리온 초코파이 z orzechową nutą i nieco inną polewą (choć różnica w smaku nie jest jakoś znacząco duża). Natomiast rybki poniżej zwane w Korei 붕어뻥 (połączenie słów ''ryba'' i ''chleb'') to ciasteczka z dość ciekawej odmiany biszkoptu z śmietanowo-czekoladową polewą w środku. Są naprawdę pyszne, ładnie opakowane i świetnie nadają się jako dodatek do śniadaniówki szkolnej lub do pracy, jako przekąska. :)

Na dziś to tyle. Co do kremu BB i ramenu opiszę je innym razem, ponieważ oba nie zostały jeszcze użyte, a poza tym kremów BB chciałabym parę jeszcze zebrać i przetestować, aby później móc stworzyć ich ranking na stronie. Co o tym sądzicie? Proszę, dajcie znać co myślicie o moim blogu, o czym chcielibyście przeczytać, co Was interesuje. Jestem otwarta na wszelkie porady oraz konstruktywną krytykę.